Pamiętnik Magdy

Akcja opowiadania pt.: Pamiętnik  Magdy rozgrywa się w latach 70. XX wieku. W związku z tym nie ma wolności słowa, swobodnego wyrażania myśli, a wszystkie media podporządkowane są partii. Władza walczy z Kościołem i stara się narzucić całemu społeczeństwu ateizm.

Rozdział I. Dzieciństwo


Magda urodziła się w rodzinie, która odbiegała standardami od powszechnie uznawanych za przyzwoite.
Gdyby ktoś ją spytał, co najbardziej zapamiętała sobie z okresu dzieciństwa, przed oczami natychmiast miałaby widok ojca z nożem w ręku i matki przyciskającej ją do siebie. Ile miała wtedy lat? Trudno powiedzieć. Może trzy, a może cztery...
Rodzice byli katolikami. Ojciec podkreślał swoją wiarę w Boga przy każdej okazji, matka starała się chodzić do kościoła w niedzielę i święta. Brała ze sobą Magdę i sadzała obok siebie w ławce. To były takie wspaniałe chwile spokojnego bycia razem. No, może poza takim jednym  incydentem, o którym Magda napisała w swoim pamiętniku: 

Pamiętam, jak byłam kiedyś z mamą w kościele. W pewnej chwili zaczęłam huśtać nogami. Mama zwróciła mi uwagę, żebym tego nie robiła. Nie posłuchałam, więc schyliła się i głosem nie znoszącym sprzeciwu szepnęła.
Nie rób tak, bo huśtasz na kolanach diabła!
Brrr... 
A potem dopisała: 
Sama też często przychodziłam do kościoła, ale najchętniej wtedy, kiedy nikogo nie było.
Potęga sklepienia, mistyka gotyckiego ołtarza i głęboka cisza dawały mi ukojenie. Mama zapewniała mnie, że na pewno tu spotkam Pana Boga. Ja jednak myślę: Po co Bóg miałby bez przerwy mieszkać w tych zimnych murach świątyni, do której ludzie przychodzą tylko w niedzielę albo od święta?

Magda bała się powrotów ojca do domu. Kiedyś rozzłoszczony brakiem drugiego dania, rzucił talerzem z zupą o ścianę. I nie pomogła woda święcona, którą dziewczynka przyniosła z kościoła!
Wręcz przeciwnie, chyba jeszcze bardziej rozdrażniła ojca.
Ale Magda bała się też biednej matki, która często odreagowywała na niej swoją złość i frustrację. A potem długo tuliła ją do siebie i
przepraszała. Robiła jej też okłady z lodu, gdy sińce i opuchlizny były zbyt duże.
W rodzinie panowała bieda, dziecku często doskwierał głód. Dziewczynka nie miała oczywiście nigdy żadnych zabawek, ale koleżanka z podwórka nauczyła ją robić laleczki z zapałek i papierków od cukierków, skrzętnie więc zbierała papierki z ulicy. A kiedy jej starszy brat poszedł do szkoły, szybko nauczyła się czytać i od tej chwili bajki i baśnie dawały jej ukojenie od tego trudnego, wrogiego świata dorosłych.
Magda rosła w przekonaniu „bajecznych” wzorców, w których zwyciężało dobro i prawda. Nie miała nic oprócz książek, a marzyła o tym, żeby tak jak inne dzieci mieć własny pokój.
Pewnego dnia jej starszy brat wyprowadził się do szkoły z akademikiem, więc jej marzenie się spełniło. Była taka szczęśliwa! Wyposażenie pokoju pozostawiało dużo do życzenia, ale w oczach  Magdy było nieskazitelne 
i tak przerastało wszelkie jej oczekiwania.  Wreszcie miała swój azyl, swój kąt, ciasny ale własny pokoik, w którym po zamknięciu drzwi zostawała sama ze swoimi książkami. Mama kupiła jej nawet nowe firanki i zasłonki na okno, takie piękne, w szaroróżowe kwiaty. Zasłonki jednak były zbyt wąskie, więc po nadejściu wieczoru pojawiał się problem: trzeba było je spinać szpilkami, aby przechodzący podwórkiem ludzie nie zaglądali do okna. Magda nie lubiła ich spinać, nie wyglądały wtedy tak okazale, jak podczas pełnienia funkcji ozdobnej w dzień, ale nie było innego wyjścia. Były zbyt drogie, aby można było kupić o parę metrów materiału więcej. Dzięki temu jednak, że zasłonki nie przysłaniały całego okna, do środka zaglądał księżyc i gwiazdy i nigdy nie było tak zupełnie ciemno, aby nie było nic widać.
Ale nie było to okno na świat. Raczej na starą gruszę, piaskownicę 
i śmietnik, wokół którego zawsze walało się pełno śmieci.

Kiedy Magda stawała przy tym oknie, ożywały wspomnienia z dzieciństwa. Pisząc swój pamiętnik, Magda zawsze szukała natchnienia w dalekim zapatrzeniu się w okno. Tak było i tym razem: zbliżał się właśnie Dzień Kobiet, Magda chciała napisać dla mamy życzenia piękne 
i szczególne. Zamiast tego przypomniała sobie najpierw jeden taki dzień, gdy była jeszcze dzieckiem:

Moja mama miała znajomą krawcową. Byłam jeszcze mała, prosiłam więc mamę, aby przyniosła mi od niej niepotrzebne skrawki materiału. Umiałam robić lalki ze sznurków i patyków, mogłam więc ubrać je w prawdziwe sukienki. Kiedy mama spełniła moja prośbę, wyniosłam je na podwórko, aby pochwalić się bogatym córkom sąsiadów, jakie skarby posiadam. Jedna z dziewczynek chciała ode mnie trochę szmatek, ale szkoda mi było się z nimi rozstawać. Powiedziałam więc, że chętnie jej odstąpię, jeśli ona też da mi coś w zamian. Dała mi złotówkę, za którą oddałam jej wszystkie szmatki. Pobiegłam do kiosku i kupiłam mamie na Dzień Kobiet gazetę Przyjaciółkę.
Jaka ja byłam wtedy dumna ze swojego prawdziwego prezentu. Wystarczył za wszystkie najpiękniejsze słowa. Do momentu, kiedy owa bogata koleżanka przyszła do nas do domu ze swoją matką po odbiór
odebranejjej przez mnie złotówki. Co za wstyd.

Magda  wytarła ukradkiem cisnące się jej do oczu łzy, jakby chciała je ukryć sama  przed sobą. Kochana mama! Ileż ona musiała wycierpieć 
z ojcem despotą, wiecznie przepijającym prawie wszystkie pieniądze!

Rozdział II. Młodość


Do pokoju weszła Julia i rozejrzała się wokoło. Na wprost drzwi było okno zasłonięte białymi firankami i ozdobione zasłonkami w bladoróżowe kwiaty. Po lewej stronie pod oknem stał stary, duży tapczan przykryty pomarańczowym kocem, spod którego sterczały sprężyny. Nad nim wisiał jakiś obrazek. Między tapczanem a oknem był jeszcze kwietnik, który zdobiły okazałe paprocie.
Bliżej drzwi znajdowała się toaletka z dużym lustrem, a na niej dziewczęce drobiazgi: serwetki, wstążki, flakonik po perfumach. Julia spojrzała na prawo, gdzie stał stół średniej wielkości, ale to nie on przykuł jej uwagę, tylko rozłożona na nim gruba otwarta książka 
z pożółkłymi kartkami. Julia podeszła bliżej, wzięła książkę do ręki 
i przeczytała stronę tytułową: Michał Bułhakow, Mistrz i Małgorzata.
Fiu, fiu – pomyślała Julia – co ona czyta? Książki na indeksie?
Nad stołem znajdowała się półka, na której było więcej starych książek.  Julia prześledziła je wzrokiem, po czym usiadła na krześle obok małej szafki.
Po chwili do pokoju weszła Magda.
– Sorry, że musiałaś czekać, byłam powiesić pranie.
– Wiem, twoja mama mi powiedziała. A więc to jest ten twój nowy pokój? – zaśmiała się Julia.
– Tak – odpowiedziała Magda z dumą w głosie.
– Nie ma sprawy, fajny masz pokój – dodała Julia nieco sceptycznie i obrzuciła wzrokiem Magdę.
Jest taka dumna, jakby mieszkała w apartamencie.
A głośno dodała:
– Idziesz ze mną do klubu na koncert?
– Nie wiem, muszę się zapytać mamy. 
– To jeszcze się nie pytałaś? – Julia była wyraźnie zawiedziona...
– Pytałam, ale... – bąknęła coś pod nosem Magda.
– Co ale? – spytała Julia.
– Nie mam forsy na bilet – odparła Magda.
– Idź, spytaj jeszcze raz. Ja tu czekam. Bilet ci kupię.
Magda wyszła i nie było jej dłuższą chwilę, po czym wróciła rozradowana.
– Mogę.
– Super! Idziemy! – zarządziła Julia.
– Poczekaj, tylko uczeszę włosy. – Magda wzięła do ręki szczotkę 
i przeczesała długie kasztanowe pukle, po czym spięła je z tyłu w zgrabny gładki kok. Wyglądała pięknie i bardzo naturalnie. Magda nie musiała się malować. Czarna oprawa oczu wspaniale kontrastowała 
z niebieskim kolorem tęczówek. Delikatne rysy dziewczęcej twarzy zdobił mały nosek i lekko nabrzmiałe malinowe usta. Była wysoka, a jej zgrabną sylwetkę podkreślały dopasowane niebieskie dżinsy. Biały, sprany sweterek dodawał jej świeżości i lekkości. Na nogach miała niebieskie tenisówki.
– Jestem gotowa.
Kiedy obie były już na ulicy, Julia spytała:
– Możesz coś dla mnie zrobić?
– Naturalnie – odpowiedziała Magda. – Co mam zrobić?
– Mówiłaś, że masz dar przekonywania. Jeśli to prawda, spraw, żebyśmy się dostały do środka, bo biletów już nie ma.
– Skąd wiesz, że nie ma? – dopytywała się zaniepokojona Magda.
– Kiedy szłam do ciebie, wstąpiłam po drodze do klubu.  Jest dużo wiary. Każdy chce zobaczyć taką dobrą grupę rockową. A przy tym gra Andrzej – głos Juli stał się ciepły i miękki.
– Kto to jest Andrzej? Jesteś nim zainteresowana?
– Wszytko chciałabyś wiedzieć – odcięła się Julia.
– Jeśli mamy tam wejść, chciałabym wiedzieć.
– No dobrze, jestem nim oczarowana. Gdybyś jeszcze umiała sprawić, żeby do nas podszedł.
– Oczywiście – zaśmiała się Magda – na pewno podejdzie.
Nie była do końca pewna, jak miałaby to sprawić, ale pomyślała, że nie ma rzeczy niemożliwych. W końcu to nic wielkiego spotkać kogoś w miejscu, w którym on na  pewno teraz przebywa.
Dziewczyny weszły po schodach na piętro. Przy drzwiach wejściowych kotłowało się multum wiary,
a biletów rzeczywiście nie było. Dziewczyny postały chwilę. Julia zwątpiła:
– Magda, wracamy. Nic z tego.
Ale Magda nie dała za wygraną.
– Poczekaj.
Nagle w drzwiach wejściowych ukazały się dwie dziewczyny, które opuszczały salę koncertową. Jedna z nich była znajomą Magdy.
– Czekacie na wejściówki? – spytała.
– Tak – odparła Magda.
– Weźcie  nasze. My już nie wracamy.
– Hurra! – krzyknęła Magda w kierunku Juli. – Mamy miejsca! Widzisz, nawet nie musiałaś płacić za bilety.
– Super! – potwierdziła Julia. – Zamiast kupić ci bilet, kupię sobie fajki.
Weszły na salę. Były dwa wolne miejsca pod sceną. Julia wyjęła papierosy.
– Pal – zwróciła się w stronę Magdy głosem nieuznającym sprzeciwu. Jej elegancka srebrna bluzka mieniła się teraz jeszcze bardziej w świetle neonówek. 
– Dzięki.
Magda wzięła papierosa, przypaliła go zapałką i zaciągnęła się niezdarnie dymem.
Poczuła lekki zawrót głowy, zbladła.
– To dzisiaj mój pierwszy - rzekła na usprawiedliwienie, napotkawszy ironiczny wzrok Julii.
Umilkły obie, ponieważ na scenę wyszedł lider grupy i zaczął śpiewać. Szare oczy Julii zrobiły się maślane  i rozmarzone.
Magda widząc to, zamyśliła się.
Miłość. Czym ona jest? Gdzie jest? Jak ją znaleźć? I czy ona w ogóle istnieje?
Magda błądziła myślami po fragmentach z filmów, których była nawet bohaterką.
Nagle z zamyślenia wyrwał ją czyjś głos:
– Cześć, dziewczyny!
To był głos Andrzeja! Magda popatrzyła na Julię, którą dosłownie zamurowało.
–  Co ja tu właściwie robię? – zadał sobie pytanie retoryczne Andrzej i już go nie było.
– Jak ty to zrobiłaś?
– Co ja zrobiłam? – zdziwiła się Magda.
– Że on tu przyszedł – wyszeptała koleżanka.
– Ja nic nie robiłam. Chciałaś, to przyszedł.
– A pamiętasz, jak chciałam nauczyć się pływać? – spytała Julia.
– Z papierosami poszło ci lepiej, nie pociągnęły cię na dno – odparła Magda.
– Gdyby nie ten chłopak wtedy w pobliżu, to nie wiem, jakby się to skończyło – stwierdziła Julia.
– No cóż, masz dobrego Anioła Stróża – powiedziała Magda.
– Ty wierzysz w Anioły ? – spytała zdziwiona Julia.
– Oczywiście – odparła Magda. – Mój Anioł często mi pomaga. Zwłaszcza jak idę nieprzygotowana do szkoły.
– Odpowiada za ciebie czy jak? – zaśmiała się Julia.
– Nie żartuj – skarciła ją Magda. – Anioły pomagają nam wszystkim.

Rozdział III. Sen

Kiedy Magda wróciła do domu, mama już od drzwi zapytała z gniewem:
– Gdzie byłaś? Ojciec wrócił do domu pijany i robił mi awanturę.
– Jak to gdzie?  W klubie. Wiesz przecież.
Mama uderzyła Magdę w twarz.
– W jakim klubie? Nie pyskuj, jak do ciebie mówię! Paliłaś?!
–  Nie – zaprzeczyła Magda.
Matka uderzyła ją jeszcze raz.
– Jak to nie! Przecież czuję!
– Mamo, ty sama palisz!
– Co mnie wolno, wojewodzie, to nie tobie, smrodzie! Idź spać! Jutro porozmawiamy!
Magda weszła do swojego pokoju i poczuła przejmującą ciszę świdrującą jej w uszach.
Co za ulga – pomyślała. – Gdyby jeszcze nie to pieczenie w ustach.
Przebrała się w piżamę i poszła do łazienki. Umyła twarz zimną wodą, z ust wypluła krew.
 
Dobrze, że jutro niedziela – pomyślała – bo inaczej świetnie bym wyglądała w szkole. Mam nadzieję, że do poniedziałku się zagoi.
Umyła się i wróciła do pokoju. Zgasiła światło i położyła się do łóżka. Długo jednak nie mogła zasnąć. Było jej przykro, że mama nie chciała zwyczajnie z nią porozmawiać. Bolała ją lewa strona twarzy. Przypomniała sobie fragment Mistrza i Małgorzaty Bułhakowa, w którym zlękniony towarzysz Bezdomny uciekał przed konsekwencją własnej niewiary z ikoną Matki Bożej w ręku.
I wtedy trafiła wzrokiem na własny obrazek nad łóżkiem. Przedstawiał on Anioła przeprowadzającego dzieci przez kładkę. Ten obrazek był z nią zawsze, od najmłodszych lat, a  Anioł na nim był taki piękny.
Pomodlę się – pomyślała. – Dawno tego nie robiłam.
Uklęknęła przy łóżku.
– Aniele Boży, Stróżu mój, Ty zawsze przy mnie stój.
Magda zamilkła na chwilę, po czym dokończyła:
– Chociaż zupełnie na to nie zasłużyłam.
I położyła się spać. Tym razem usnęła od razu. Tej nocy miała sen. Śniło się jej, że znajduje się na łące pełnej kwiatów razem z Aniołem 
z obrazka. Właściwie Magda nie tyle go widziała, co czuła Jego obecność. Był eterycznie piękny, od czasu do czasu bowiem udało się Magdzie dostrzec wstęgę mieniącego się świetliście światła tworzącego zarys anielskiej postaci. Magda przechadzała się z Nim po łące i była taka szczęśliwa i spokojna, jak nigdy dotąd.
W pewnej chwili Anioł się zaczął oddalać.
– Nie odchodź, proszę – szepnęła Magda we śnie.
– Nie bój się. Ja jestem zawsze przy tobie – odparł Anioł.
Magda, chcąc zatrzymać jeszcze przy sobie Anioła, a jednocześnie sprawdzić, czy jej odczucia ją rzeczywiście nie mylą, spytała:
– Kim jesteś?
– Ja jestem twoim Aniołem Stróżem.


Rozdział IV. Rozważania

W poniedziałek rano Magda szła do szkoły. Miała jeszcze lekko opuchnięty policzek, ale nie na tyle, żeby zwracać na siebie uwagę. Wiał silny wiatr. Przenikliwe zimno dawało się jej solidnie we znaki.
Magda poprawiła szalik i zapięła guzik od kurtki pod szyją.
Zimno i nieprzyjemnie – pomyślała. – Dobrze, że marzec już się kończy, niedługo wiosna.
Przyśpieszyła kroku, ale gdy spojrzała w prawo, zawahała się: na wystawie sklepowej zauważyła piękny błękitny sweterek. Zwolniła kroku i stanęła przed wystawą. Wtedy właśnie usłyszała za sobą ten straszny huk. A potem posypał się na nią jakiś pył. Magda przeraziła się. Szybko spojrzała za siebie i zobaczyła na trotuarze rozbite dachówki.
To ten wiatr – pomyślała.
I wtedy przypomniała sobie słowa Anioła Stróża:
Nie bój się. Jestem przy tobie zawsze.
– Dziękuję ci, Aniołku - wyszeptała struchlała Magda.
W szkole opowiedziała o wszystkim Julii. Ale ona popatrzyła się na nią z politowaniem i stwierdziła.
– Ale z ciebie sierota. Albo  masz pecha.
– Nie pecha, tylko szczęście. Przecież gdyby nie mój Anioł Stróż.
– A ty znowu z tym Aniołem. Obróć się, zobacz, jak ty wyglądasz. Masz z tyłu pełno jakiegoś świństwa.
– Zaraz to wyczyszczę – odparła lekko urażona Magda.
Julia, wystrojona w nowe wranglery kupione zapewne w Pewexie za dolary, z zadowoleniem usiadła na ławce. Nie należała do osób filigranowych, a chociaż była tego samego wzrostu co Magda, wyglądała na pulchniejszą. Była blondynką o zielonych oczach, popielatym odcieniu włosów i nieco grubych rysach twarzy. Charakterystyczne w niej były usta; jakby troszkę za szerokie, wydęte, o łososiowym kolorze.
Pochodziła z bogatej rodziny, a przy tym była jedynaczką. Rodzice spełniali wszystkie jej kaprysy. Właśnie miała na sobie nowy granatowy tużurek, ostatni krzyk mody i szczyt marzeń każdej nastolatki.
– Pięknie wyglądasz, Julio, w tym tużurku – powiedziała Magda, uporawszy się ze swoją kurtką.
– Pięknej dziewczynie we wszystkim pięknie – odparła Julia.
Magda poczuła się trochę jak żebraczka przy królewnie. Ale jednocześnie pewność siebie, zdecydowanie i władczość Julii sprawiały, że Magda mogła być bezpieczna i zaakceptowana.
Tym samym nie była wyobcowana, przynależała przecież do lepszej sfery, do klasowej kasty i  miała poparcie paczki Julii.
Wracając po szkole do domu, Magda spotkała kolegę. Chodził do tego samego liceum, ale on był najlepszym uczniem w szkole.  Magda nie uczyła się źle,  nie należała jednak do wyjątkowo uzdolnionych.
– Cześć, Magdo! Dokąd tak pędzisz?
– Do domu. Dopiero skończyliśmy zajęcia. A ty, Jacku, dokąd idziesz?
– Na zajęcia pozalekcyjne.
– Ty masz zacięcie. A można wiedzieć, co to za zajęcia? – dopytywała się Magda.
– Słyszałaś o Kole Młodych Racjonalistów? – odpowiedział pytaniem na pytanie Jacek.
– Nie, ale sądząc po nazwie, posługujecie się tam wyłącznie rozumem – zaśmiała się Magda.
– Ale nie w sprawach sercowych – Jacek uśmiechnął się znacząco i odgarnął opadające z czoła,
czarne loczki. Był przystojnym, inteligentnym i błyskotliwym młodym mężczyzną.
– A na zajęciach – kontynuował Jacek – rozmawiamy na różne, ciekawe tematy filozoficzne. Może do nas dołączysz? – Jacek wyczekująco zawiesił głos.
– My dzisiaj na lekcji biologii też przerabialiśmy ciekawy temat – odparła wymijająco Magda.
Nämlich?
– Co znaczy nämlich? – spytała Magda.
– Mianowicie – Jacek zawiesił głos. – Zamieniam się cały w słuch.
– Dyskutowaliśmy o  prawybuchu – odparła Magda.
– Ciekawa koncepcja. Tłumacząca, jak ze związków nieorganicznych powstały struktury białkowe. Ale jak z takiego białka wykrzesano myślenie? – Jacek przez chwilę szukał w myślach odpowiednich sformułowań, po czym dodał: 
– W tej kwestii wystąpiła luka. Nikt nie zna odpowiedzi na to pytanie.
– Właśnie – podchwyciła Magda. – Załóżmy, że prawybuch spowodował powstanie życia na Ziemi.
Jak to jednak jest możliwe, że powstanie wszechświata próbujemy tłumaczyć przypadkiem, skoro materia jest tak dobrze zorganizowana, a wszystko, co się dzieje we wszechświecie, jest tak dobrze uporządkowane.
– Masz rację. Też uważam, że nie mógł być to przypadek – odparł Jacek i kontynuował: – Istnieje jakaś siła sprawcza, która to wszystko tak dokładnie zorganizowała. Weźmy na przykład przyrodę: czy widzisz w niej jakąś przypadkowość?
– Nie.
– No właśnie. Rośliny współgrają z otoczeniem do tego stopnia, że przystosowują się do warunków zewnętrznych. Tak samo zwierzęta. Może usiądziemy? – Jacek wskazał stojącą nieopodal ławkę.
– Dobrze – zgodziła się Magda.
Podeszli do ławki i usiedli na niej.
– O czym mówiłem?
– O roślinach, że się przystosowują. Jakby myślały.
– Ale nie myślą. Chyba, że mogłabyś to udowodnić – zaśmiał się Jacek.
– Do wszystkiego można dorobić teorię. Ale w przypadku roślin sprawa jest oczywista – odparła Magda. – Nie dokończyłeś jednak, jaka siła sprawcza spowodowała harmonię świata – podpowiedziała Magda.
Jacek wyjął papierosy.
– Zapalisz? – spytał.
– Chętnie – odparła Magda.
Wzięła papierosa i odpaliła od podanej przez Jacka zapałki. Jacek przypalił też sobie i wyciągnął się wygodnie na ławce.
– Według mnie to mogła być jakaś cywilizacja pozaziemska.
– I ona umieściła też na niebie gwiazdy i księżyc? – spytała Magda.
– Kto wie, może – Jacek znowu się zamyślił. – Ale ciekawe spostrzeżenie, Magda. Pomyślę – obiecał.
Posiedzieli jeszcze trochę, rozmawiając na inny temat, po czym rozeszli się, każdy w swoją stronę.
Magda wróciła do domu, zjadła zupę i posprzątała w kuchni. Ojciec był w pracy na drugiej zmianie. Mama poszła do sąsiadki. Magda lubiła być w domu sama. Rozciągnęła się wygodnie na tapczanie i przez chwilę słuchała muzyki, którą miała zwyczaj włączać zaraz po wejściu do pokoju. Tym razem była to pożyczona od Julii płyta Janis Joplin, ukojenie duszy.
Po chwili jednak wstała i poszła do kuchni zaparzyć herbatę. Wróciła, postawiła szklankę na stole i podeszła do okna. Poruszony temat nie dawał jej spokoju. Zamyśliła się i przez głowę przesunęły się jej dziwne obrazy myślącego białka. Białka, które mówiło. I na powstanie którego nikt nie znajdował wytłumaczenia.
Wyjęła zza tapczanu swój pamiętnik i napisała w nim:
Jak to możliwe, że wszystkie teorie odnoszące się do powstania świata, zaczynają się od materii i energii. Przecież świat składa się z materii i energii, ale to nie tłumaczy jego początków. No bo niby skąd ta materia i ta energia  się wzięła? Czy może powstać życie w próżni?
Przecież, żeby było coś, musi być coś. Z niczego jest tylko nic. A w jaki sposób powstała ziemia z nicości? Jeżeli natomiast rzeczywiście coś było, to skąd to coś się wzięło?
Magda zamyśliła się.
O wiele prościej byłoby wytłumaczyć stworzenie świata, a nie jego zaistnienie. Bóg jako owa siła sprawcza, mający do dyspozycji eteryczność świata duchowego, powołujący do życia materię 
i energię. A po chwili dodała:
Dlaczego człowiek bardziej polega na sobie samym i na swoich koncepcjach, chociaż sam jest ograniczony chorobami i ziemskim czasem?

Rozdział V. Małpia teoria

Minęło parę dni. Magda wróciła ze szkoły, posprzątała po sobie w kuchni i odrobiła zadane lekcje. Był wieczór, kiedy poczuła nieodpartą chęć zapalenia papierosa. Wiedziała, w jaki sposób może go zdobyć: wystarczyło wejść do pokoju obok, w którym ojciec oglądał telewizję, i wykorzystać jego nieuwagę. Papierosy zawsze znajdowały się w zasięgu jego ręki. Jak postanowiła, tak zrobiła. Właśnie był emitowany film przyrodniczy o gorylach. Ojciec spał w fotelu z głową lekko odchyloną do tyłu. Na stole przed nim leżały papierosy. Magda bez trudu wyjęła jednego z paczki. Schowała go do kieszeni i widząc w telewizji małpki, przysiadła na brzegu wersalki.
Ciekawe pomyślała, ponieważ na ekranie rozgrywała się zabawna akcja: małpia ciotka próbowała wykraść swojej małpiej siostrze jej małe małpiątko. Magdę zainteresowało życie małp i ich zwyczaje. Zwłaszcza, że komentarz był prowadzony w taki sposób, jakby dotyczył istot myślących. Otóż nad rzeką znajdował się plac małpich zabaw. Mały goryl o imieniu Koko bardzo chciał się tam dostać, ale odkąd matka urodziła Kiki, niezbyt chętnie się tam z nim udawała. Pewnego dnia Koko złapał więc Kiki za nogi i zaczął ciągnąć w kierunku placu zabaw tak zwinnie 
i szybko, że małej siostrzyczce aż podskakiwała na kamieniach  głowa. Widać było, że Kiki  była bardzo zadowolona, bo śmiała się głośno, ale matka, bojąc się o dziecko, złapała  je na ręce i poszła za bratem. Na placu zabaw panował jeden wielki pisk. Dzieciaki dokazywały, a małpie mamy troskliwie je obserwowały. Magda przypomniała sobie podobny obraz z wycieczki do zoo, ale tam sprawa była uproszczona plac zabaw znajdował się na środku małego obszaru, nie trzeba było więc opuszczać rodzinnego drzewa, żeby pilnować dzieci.
Małe goryle bawiły się właśnie w najlepsze, kiedy matka zaczęła się niecierpliwić. Wzięła Kiki na ręce i zawołała syna, który w ogóle zdawał się nic nie słyszeć. Zawołała go więc po raz drugi, potem trzeci, czwarty 
i piąty. Dopiero po jakimś czasie mały Koko łaskawie opuścił bawialnię 
i poszedł ze swoją matką i siostrą do rodzinnego drzewa. 
Na drugi dzień matka dała Kiki pod opiekę ciotki, która była przeszczęśliwa. Sama zaś poszła z Koko na plac zabaw. Przez jakiś czas cierpliwie przyglądała się psotom syna. Kiedy minęło już wystarczająco dużo czasu, zawołała go w charakterystyczny małpi sposób. Koko i tym razem nie reagował, więc matka ukryła się w pobliskich krzakach 
i czekała. Dopiero po dłuższej chwili Koko zorientował się, że jest sam. Opuścił plac zabaw, wybiegł na drogę i zapiszczał po dziecinnemu. To jednak nie przyniosło żadnego rezultatu, dlatego Koko znowu zapiszczał, i znowu, po czym zaczął biec jak oszalały dokładnie w przeciwnym kierunku, wzdłuż rzeki. Wtedy matka wyszła  z ukrycia i przywołała syna do porządku. Koko obrócił się, zobaczył matkę i pobiegł w jej stronę. 
Ona zaś zrobiła zwrot na pięcie i szła pomału, nie oglądając się, bez słowa wyrzutu czy groźby. Malec, pochlipując, wlókł małpie nogi za nią.
Kiedy następnego dnia wszyscy troje poszli znowu  na plac zabaw,  Koko zareagował natychmiast,  po pierwszym zawołaniu swojej mamy.
Jakie mądre małpki pomyślała Magda. Dorośli mogliby się od nich nauczyć, jak postępować z dziećmi.
A za chwilę:
Czy to możliwe, że człowiek powstał od małpy?
Dlaczego więc małpy nie zamieniają się w ludzi? A ludzie w małpy?
Zresztą małpi szczyt możliwości ogranicza się jedynie do jedzenia bananów i łażenia po drzewach, nikt nie widział bowiem małpy robiącej na drutach. Cała ta teoria to po prostu lipa...

Rozdział VI. Tajemnicze posągi

Początek kwietnia zaczął się deszczowo. Zaczęło padać około południa, a godzinę później lało już jak z cebra. Julii nie było dzisiaj w szkole, miała wyznaczony termin u dentysty. Magda nie miała parasola, stała więc w korytarzu przy drzwiach wyjściowych i zastanawiała się, czy pobiec w tę straszną ulewę, czy też nie... I wtedy usłyszała znajomy głos:
– Cześć, Magda. Czekasz na mnie?
– A masz parasol?
– Oczywiście. Zmieścimy się pod nim oboje.
– To świetnie!
Wyszli ze szkoły. Jacek rozłożył olbrzymi czarny parasol.
– Skąd wiedziałeś, że będzie padać? – spytała Magda.
– Nie wiedziałem. Wróciłem ze szkoły przed deszczem.
– Co więc w niej teraz robiłeś?
– Wyszedłem po ciebie – Jacek się zaśmiał i popatrzył Magdzie w oczy.
– Kłamiesz.
Szli przez chwilę w milczeniu.
– Wiesz, Magdo – powiedział Jacek – zastanawiałem się nad naszą ostatnią rozmową. Pamiętasz to twoje pytanie o początek życia na Ziemi? Myślałem o tym, ponieważ wpadła mi w ręce ciekawa książka: "Posągi na Wyspie Wielkanocnej". Sama wyspa jest położona w centrum Oceanu Spokojnego, dlatego na początku nazwano ją "Pępkiem świata". Jest najbardziej izolowanym miejscem na całej ziemi. Na jej  powierzchni, wynoszącej  6666 hektarów, znajduje się około 600 kamiennych rzeźb przedstawiających praktycznie głowy i brzuchy ludzkie. Wysokość każdego posągu wynosi około 4 metrów, podczas gdy waga jednego to, bagatelka... od  14 do 80  ton!
Co ty na to?
– No dobrze, a co w tym dziwnego?
– Wszystko – kontynuował Jacek – cały dowcip polega na tym, jak zamieszkująca tę wyspę, de facto prymitywna cywilizacja, była w stanie wyrzeźbić i ustawić w przeróżnych miejscach na całej wyspie bez użycia narzędzi z metalu, tyle kamiennych figur?!  Jak je transportowano bez użycia dźwigów w odległe zakątki wyspy? – Jacek zwolnił lekko kroku. - Dlaczego wiele z nich nigdy nie ukończono, tylko porzucono w tamtejszych kamieniołomach? Dlaczego je powywracano?... Co się stało z jej mieszkańcami.  I, co najważniejsze, jaką tajemnicę kryje w sobie specyficzny porządek ustawiania kamiennych popiersi.
– A jak są ustawione?
– W rzędach, twarzami do lądu. Ale widziane z góry tworzą jakby trójkąt. Ustawienie ich ma swoje odniesienie do konstelacji gwiazd... Znaleziono tam też kamienne tabliczki, które mogłyby wiele wyjaśnić, jednak nikomu nie udało się ich odczytać.
– No dobrze, ale co to wszytko ma wspólnego z moim pytaniem o początek świata?
– Teoretycznie nic. Odpowiedź na te pytania wydaje się być niemożliwa. Chyba że mielibyśmy do czynienia z pozaziemską cywilizacją...
– Jasne, jasne. Załóżmy, że to kosmici ustawili sobie namiary na ziemię. I załóżmy, że oni naprawdę istnieją. Tylko dlaczego mamy myśleć, że oni są mądrzejsi od nas. I sprawniejsi. I co? I nie chcą się z nami porozumieć? Czy zwyczajnie nie mogą?
Magda zrobiła krok i zatrzymała się. Z parasola spłynęła na nią woda. Jej czarne włosy pozlepiały się wokół twarzy. Wyglądała pięknie.
– Przecież nie wierzę, że lądują w naszym zbożu tylko po to, żeby zrobić siusiu. I że doginają w kamieniołomach na jakichś wyspach.  Albo że próbują się z nami bawić w ciuciubabkę.
– Och, Magdo. A może oni  po prostu pobierają od nas jakieś próbki do badań?
– Czego? Ziemi? Gleby? – sprostowała szybko  Magda.– Czyżby pierwiastki ziemi pobudzały w nich większą ciekawość niż sami Ziemianie? Nie wydaje ci się to absurdem?
– Więc jesteś przeciwniczką teorii o kosmitach?
– Niezupełnie – Magda obróciła się lekko w bok, jakby szukała argumentów. – Ale nie wyobrażam sobie, że  myślące białko ma antenki w głowie i blaszany kadłub zamiast tułowia! – Magda zaśmiała się. – A już na pewno nie zgodzę się z tym, że mogliby cokolwiek stworzyć.
Szli dalej aleją pełną drzew.
– Może masz rację – zamyślił się Jacek. – Potrzebowaliśmy miliona lat, żeby zacząć grillować, pisać i korzystać ze zdobyczy techniki, o której dawniej ludzie mogli tylko pomarzyć. A mimo tego dalej używamy tylko jednej setnej części naszego mózgu. Żaden geniusz ludzki nie potrafi spożytkować posiadanego potencjału, chociaż się ciągle rozwijamy. To zadziwiające, jak bardzo jesteśmy bezsilni wobec samych siebie.
Zatrzymali się pod drzewem, pod którym było bardziej przytulnie niż na drodze.
– Weźmy choćby ten deszcz. Z atmosfery, z góry, spadają malutkie cząstki wody. Potrafimy opisać to zjawisko zgodnie z prawami fizyki, ale czy potrafimy spowodować choćby początek deszczu? Albo jego zakończenie? Niestety, nie. Jesteśmy bezsilni wobec zjawisk przyrody.
– I wobec upływającego czasu – dodała Magda.
– I wobec śmierci – podsumował Jacek.
Deszcz powoli przestawał padać.
– Chodźmy – powiedziała Magda. – Jesteśmy już prawie pod moim domem. To tu – wykonała ruch ręką w kierunku starej, odrapanej kamienicy. – Wejdziesz? – spytała.
– Chętnie – odparł Jacek. – Skoro mnie zapraszasz.


Rozdział  VII. Egzystencjalny dialog

Magda wyjęła klucz i przekręciła go w zamku. Oboje znaleźli się w przedpokoju.
– Wejdź – powiedziała, otwierając drzwi do swojego pokoju. – Ja zaparzę herbatę. Zniknęła w kuchni. Jacek wszedł do środka i rozejrzał się uważnie. Pokój był urządzony bardzo skromnie. Gdyby nie zasłonki w kwiatki, byłoby bardzo ubogo. Jacka zainteresowała półka z książkami. Podszedł do niej i zaczął czytać tytuły: Podstawy socjologii Szczepańskiego, Psychopatie Kępińskiego, Fatalne jaja Bułhakowa, Bracia Karamazow Dostojewskiego i jego Potulna, Toksyczni ludzie Glass, parę tytułów Mertona, Esperanto i Iłłakowiczówna. Jego wzrok zatrzymał się na Idiocie. Wyjął książkę, przewertował parę kartek i pomyślał:
Każdy z nas będzie zawsze dla kogoś idiotą. choćby nie wiem, jak tego nie chciał.
Do pokoju weszła Magda, trzymając w rękach herbatę.
– Łał – syknęła. – Parzy.
Jacek pośpieszył jej na pomoc. Odebrał od niej szklanki i postawił na stole.
– Magda, czytałaś Elementarne podstawy socjologii? – spytał.
– Tak. Miałam problem z zaśnięciem, wzięłam więc najnudniejszą książkę, jaką miałam w biblioteczce – zaśmiała się.
– I co? – zainteresował się Jacek.
– Przeczytałam ją jednym tchem. Skończyłam nad ranem. Okazało się, że wcale nie jest nudna. Wręcz przeciwnie. A ty jaką książkę uznałbyś za najnudniejszą? – zapytała.
– Książkę kucharską!
Oboje wybuchnęli śmiechem.
Przez chwilę pili w milczeniu herbatę.
– Zapalimy? – spytał Jacek.
– Chętnie – odparła Magda. – Ale jak wejdzie moja mama, to powiesz, że to ty palisz.
– Nie ma sprawy – Jacek wyciągnął papierosy. Poczęstował nimi Magdę. Zapalili. W pokoju zaczęły się unosić kłęby dymu.
– Przyjdziesz dzisiaj do klubu? – spytał Jacek.
– Jeszcze nie wiem. Mam trochę pracy do zrobienia przed świętami – odparła Magda.
– Święta są fajne, ale nie dowierzam tym treściom, które z sobą niosą.
– Jakie treści masz na myśli? – Magda popatrzyła na niego z zainteresowaniem.
– Narodziny Chrystusa są jeszcze do przyjęcia, ale zmartwychwstanie?! Jak można powstać z martwych? Nie do wiary.
– Sama tego do końca nie rozumiem – Magda zmrużyła oczy – ale u nas na strychu rzeczywiście straszyło.
– Co to ma wspólnego ze zmartwychwstaniem? – zdziwił się Jacek.
– Ze zmartwychwstaniem może nic, ale z wiarą tak. Ludzie o wiele bardziej są skłonni uwierzyć w złe duchy niż w Anioły czy Boga. Dlaczego?
– „Są rzeczy na niebie i na ziemi, o których się nie śniło nawet filozofom” –  odpowiedział filozoficznie Jacek.
– No właśnie – podchwyciła Magda – a co my, maluczcy, możemy o tym wiedzieć. Przewodniczący Związku Literatów, towarzysz Berioz, śpieszył się na  spotkanie, nie wiedząc, że Anuszka już wylała olej słonecznikowy na tory.
– A kto to wiedział?
– Szatan. Nie czytałeś Mistrza i Małgorzaty?
– Szczerze mówiąc, nie.
– Bardzo interesująca książka. Akcja dzieje się w komunistycznej Rosji, w której powszechnie lansowany jest ateizm. Szatan, przedstawiony jako starszy, elegancki, elokwentny i inteligentny mężczyzna, podejmuje rozmowę na temat istnienia Boga z towarzyszem Bezdomnym. Stara się go nawet przekonać, że osobiście widział krzyżowanie Chrystusa, ale jego rozmówca jest kompletnie skołowany. Po prostu nie ma wyrobionego zdania w tej kwestii. Tymczasem szatan  zostawia swoich pomocników na ziemi z pewną misją. „Chłopcy” strasznie rozrabiają, bawiąc się głupotą ateistów. Jest tam też przedstawiona historia pewnej miłości. Przeczytaj.
– Okay – Jacek zgasił papierosa. – Magda, przyjdź do klubu.
– Może.
 
Tego dnia wieczorem Magda napisała w swoim pamiętniku:
Jesteśmy jak mrówki spulchniające ziemię. Mamy pod dostatkiem owoców i  płodów ziemi, chociaż w przeciwieństwie do mrówek nie umiemy się nimi sprawiedliwie dzielić. Znosimy wszystkie napotkane po drodze rzeczy do swoich kopców do momentu, aż pewnego dnia jedna z mrówek do niego nie wróci. Przystajemy, zastanawiamy się, dokąd się udała, a potem staje się znów dla nas oczywiste, że znaleźliśmy źdźbło trawy, martwą muchę czy jakieś inne zwłoki do zjedzenia.
I nie potrafimy rozpoznać ręki, która nam to wszystko podaje.


Rozdział VIII. Rozmowa o lataniu 

    - Wreszcie jesteś – Magda była wyraźnie zadowolona, kiedy Julia usiadła do ławki. – Nie było cię całe wieki.
    – Tylko jeden dzień – uśmiechnęła się Julia się. – Wiesz, jaka wczoraj byłam spuchnięta? I w dodatku po zastrzyku zdrętwiała mi cała buzia.
    – Wyrwał ci tego zęba?
    – Tak. Nie dało się już nic zrobić.
    – Pokaż.
    Julia otworzyła usta.
    – Rzeczywiście, ale masz dziurę.
    – Kupiłam papierosy. Już nie mogę się doczekać, żeby zapalić – powiedziała Julia.
    – Ja też.  
    Po szkole dziewczęta poszły za miasto. Świeciło słońce, ale dawał się jeszcze we znaki wiosenny chłód.
    W powietrzu unosiła się woń  kwiatów.
    – Jak cudnie pachnie!
    Magda podeszła do kwitnącego krzewu i przytuliła gałązki do policzków.
    – Kochane kwiaty.
    – Mocny zapach – przytaknęła Julia. – Palisz? – spytała.
    – Oczywiście.
    Magda podeszła do Julii. Stanęły na wprost krzaka. Julia zapaliła papierosy. Obie dziewczyny wciągnęły dym do płuc i wypuszczały go, delektując się nim jak eliksirem.
    – Popatrz, Magdo – Julia zaciągnęła się papierosem i zaczęła wypuszczać z dymu regularne kółka.
    – Super – powiedziała Magda. – Ja też spróbuję.
    Zakrztusiła się.
    – Nie tak. Co ty robisz? – skarciła ją Julia. – Popatrz jeszcze raz.
    I zademonstrowała Magdzie sztukę wypuszczania dymu.
    Magda powtórzyła próbę. Tym razem efekt został osiągnięty.
    – Umiesz – podsumowała Julia. – Usiądźmy – wskazała na kamień.
    – Chciałabym mieć skrzydła. –  Magda usiadła i popatrzyła w górę.
    – Po co ci skrzydła? – zapytała Julia.
    – Żeby latać. Nie uważasz, że to byłoby cudowne? Mogłybyśmy się przemieszczać z miejsca na miejsce.
    – I nie potrzebowałybyśmy paliwa – sceptycznie zauważyła Julia.
    – A jaka to byłaby przyjemność – kontynuowała Magda.– Wiesz, uwielbiam sny o lataniu. – Magda wstała. – Wyobraź sobie: idę i jest we mnie pragnienie uniesienia się w powietrzu. Wiem, że to jest możliwe tylko wtedy, jeśli w  to uwierzę. Tak mi się śni. Koncentruję się z całych sił, wiedząc, że to jest proste i odrywam się od ziemi! Zdziwieni ludzie patrzą na mnie do góry, a ja radośnie przelatuję nad ich głowami – opowiadała Magda, zakreślając coraz szersze łuki wokół Julii.
    – Jak Ikar. Ale on leciał za blisko słońca i swoje marzenia przepłacił życiem.
    – Dlatego ja nie doklejam sobie skrzydeł – zaśmiała się Magda. Po czym usiadła i dodała: – Ale wiesz co, Julcia, ja nie cały czas szybuję w powietrzu. Chwila zwątpienia przychodzi nagle. Zaczynam mieć obawy, czy to jest w ogóle możliwe i... opadam! Potem znowu muszę sama siebie przekonywać, że to zależy wyłącznie od mojej wiary.
    – Wiara czyni cuda. – Julia zamyśliła się. – Może coś w tym jest.
    – Może jest to siła ludzkiego intelektu, o której mówił Jezus, ale której my nie doświadczyłyśmy. Julcia, popatrz, tam kwitną bazie. Zerwiemy? Moja mama się ucieszy – Magda podeszła szybkim krokiem pod krzew leszczyny. Wyrzuciła papierosa i przydepnęła go butem. – Jakie piękne – zachwyciła się.
    Zaczęły zrywać gałązki pokryte aksamitnymi kotkami. Z pełnymi naręczami bazi rozeszły się, każda w swoją stronę.
    – Ciao! – Magda pomachała Julci na pożegnanie. 
    – Ciao! – odpowiedziała Julia. – I pamiętaj, że jutro jest sprawdzian z matematyki – dodała na odchodnym.
    Matematyka! Mogłaby nie istniećpomyślała Magda.
     

Rozdział IX. Papieros

W domu była tylko mama. Prasowała w kuchni na stole. Ojciec był w pracy na drugiej zmianie.
– Nalej sobie zupę, Magda. Ja nie mam czasu, bo prasuję.
– Mamo, przyniosłam ci bazie.
– Dziękuję. Wstaw je do wody. I idź się uczyć. Wiesz, że niedługo matura. Ja nie wiem, jak ty sobie dasz radę.
– Nie martw się, mamo, dam  radę.
– Pamiętaj, Magda: jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz.
– Wiem, wiem.
Magda zjadła i poszła do swojego pokoju. Wyjęła podręcznik z matematyki i prześledziła zrobiony w szkole wykres. Pouczyła się trochę i wtedy usłyszała dzwonek. Otworzyła. Za drzwiami stał Jacek.
– Cześć, Magda. Co robisz?
– Uczę się. Jutro mamy sprawdzian z matmy.
– Nie będę ci przeszkadzał. Wiesz, przyniosłem ci tylko książkę.
– Fajna?
– Mocna. Spodoba ci się.
– Co to za książka? – Magda przejrzała stronę tytułową.
Odtrąceni Christiaana Bernarda.
– O czym jest? Powiedz krótko.
– Biografia. Opisuje pracę lekarzy w kraju, w którym jest segregacja rasowa.
– Niech zgadnę. W RPA?
– Bingo.
– Tylko dlaczego jest ciekawa?
– Popatrz jeszcze raz na tytuł... Magdo. Nikt nie opisał lepiej problemów moralnych związanych z prawdziwym bólem, cierpieniem, krzywdą ludzką i śmiercią.
– Okay. Dzięki.
– Nie ma sprawy. To ja lecę dalej.
– Jacek, poczekaj. Masz może papierosy? Zostaw mi jednego, proszę...
– Możesz już palić w domu?
– Nie, ale zapalę, kiedy rodzice pójdą spać.
– Weź dwa.
– Wystarczy mi jeden. Dzięki. Cześć.
Magda schowała papierosa do kieszeni i zamknęła drzwi. Po wejściu do pokoju przełożyła go do szufladki w toaletce, żeby się nie pogniótł. Pouczyła się jeszcze trochę, umyła się, a potem zaczęła czytać książkę. Włączyła lampkę przy łóżku, bo ani się spostrzegła, jak zrobiło się ciemno. Konfrontacja z problemami moralnymi opisanymi w książce sprawiła, że doznała wstrząsu: nie zdawała sobie dokładnie sprawy z cierpienia i bezsilności niewinnych ludzi, znienawidzonych i pomijanych ze względu na kolor skóry. Wszystkie jej problemy wydały się nagle jakieś śmieszne,  nieistotne i niewarte zachodu. Męka murzyńskich dzieci, często żyjących w gettach, okaleczanych przez amputacje kończyn – konieczne ze względu na rozwijające się choroby – niedożywionych i odtrąconych często nawet przez lekarzy sprawiła, że Magda chwilami musiała przerywać czytanie, bo łzy same cisnęły się jej do oczu.
Ojciec wrócił z pracy, słyszała, jak rozmawiał z mamą, a potem wszystko ucichło. Książka tak pochłonęła Magdę, że zapomniała o Bożym świecie. Czytała do późna w nocy. W pewnej chwili jednak przypomniała sobie o papierosie. Wstała, wyjęła go z szufladki i przypaliła zapałką, po czym znowu wróciła do łóżka i zgasiła lampkę. Popiół strzepywała do doniczki z paprotką, znajdującej się w kwietniku przy tapczanie. Rozmyślała o życiu i śmierci. Kiedy kończyła palić papierosa, poczuła znużenie. Wyciągnęła rękę, przydusiła papierosa o doniczkę i tam go pozostawiła. Zamknęła oczy i po chwili zapadła w sen.
Śniło się jej, że krzyczy na nią jakieś dziecko. O coś ją prosi, ale ona nie wie, o co. Próbuje się dopytać, ale przerażony chłopiec zaczyna uciekać. Magda próbuje go dogonić, żeby mu pomóc, ale chłopiec jest szybszy. Nawet jeśli zatrzymuje się na chwilę i patrzy błagalnie w jej oczy, to już po chwili znika, rozpływa się w powietrzu. Na drodze jednak znajduje się jakaś postać. Magdzie wydaje się dziwnie znajoma, przyjazna. Postać podchodzi do niej, a Magda zaczyna odczuwać ciepło w okolicy serca. I szarpanie. Najpierw jedno, potem drugie, silniejsze. Potem czyjaś ręka wyciąga ją z łóżka. Magda nie wie, co się dzieje. Zrywa się na równe nogi, jest przerażona. Podchodzi do kontaktu i włącza światło, ale wtedy okazuje się, że pokoju nie ma. Rozpłynął się we mgle. Magda jest zdezorientowana. Znajduje się w jakiejś mlecznej mazi. I wtedy słyszy podpowiedź: okno.
Robi obrót, wydaje się jej, że podpływa do okna i otwiera je na oścież. Czuje, jak kręci jej się w głowie, brakuje tchu. Robi się jej niedobrze. Boże, co się dzieje? – myśli. I przypomina sobie papierosa. Patrzy na dziurę przy poduszce, z której wydostaje się dym i zaczyna wszystko rozumieć... Podnosi z podłogi dzbanek z wodą do podlewania paprotek i wlewa całą jego zawartość do niedawno powstałej dziury. W pokoju roznosi się swąd spalenizny.
– Aniele mój. Byłeś przy mnie. Boże, dziękuję...

Po powrocie ze szkoły Magda zastaje rodziców w swoim pokoju. Ojciec wyciąga resztki spalonej zawartości wnętrza tapczanu, a matka na widok Magdy mówi:
– Jest ta małpa. Chciała nas spalić.

Mija trochą czasu. Magda przestaje palić papierosy, nie chce robić przykrości swojemu Aniołowi.
I nieustannie prosi Go, żeby się Jej pokazał.
– Aniołku, proszę cię, przecież wiem, że jesteś. Jeśli nie chcesz się pokazać cały, to pokaż mi chociaż skraweczek swojego skrzydełka.
I wtedy, kiedy Magda traci już prawie nadzieję, wtedy wydaje się jej, że firanka w jej pokoju na chwilę unosi się leciutko w górę...

                                                                     K O N I E C

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz