Czereśnia

Czereśnia rosła tutaj od dawna. Okazała, z rozłożystymi "ramionami", które były zawsze gotowe na przyjęcie gości. Dawała schronienie i cień, ale umiała też poruszać listkami w taki szczególnie subtelny sposób, który koił serce. Można było w jej cieniu pomarzyć i wypocząć, powspominać stare dzieje, ale i uświadomić sobie nieuchronność przemijania.
W okresie kwitnienia pokrywała się cała białymi kwiatkami. Jakaż ona wtedy była piękna! Wyglądała jak biała dama przechadzająca się po ogrodzie w sukni ślubnej, zachwycając wszystkich przechodniów. Kwiaty, te które opadały na trawę, tworzyły naturalny biały dywan,
a te, które jeszcze nie rozkwitły, niczym maleńkie berła, gotowe do działania, czekały na swoją kolej.
Kiedy nacieszyły już oczy i ukoiły serca, pojawiały się zawiązki owoców, 
a z nich kształtowały się jak za sprawą czarodziejskiej różdżki natury ogromne czerwone i soczyste czereśnie, zwane potocznie sercówkami.
Naturalnie miały one wielu swoich zwolenników. Wystarczyło, że się pojawiły, a już wszystkie dzieciaki z pobliskich domów podkradały się wieczorem na czereśniową ucztę. Płotek otaczający ogród, w którym rosło drzewo był przy tym tak niski, że wystarczyło tylko lekko przełożyć nogę, a  już się było po drugiej stronie czereśniowego raju. Wejście na czereśnie również nie przysparzało większych problemów. Jej gałęzie niczym ramiona tworzyły wygodny fotel, który dawał oparcie dla pleców 
i ramion. W ogródku rosły również piękne kwiaty i warzywa, ale nie one były przedmiotem ogólnego zainteresowania.
Poprzednimi właścicielami ogródka byli staruszkowie, którzy mając dosyć ciągłych utarczek z dzieciakami i ich rodzicami, postanowili się go pozbyć. Odkupiłam od nich ogródek za namową mojej przyjaciółki, też nauczycielki, ze względu na synów: Kamila i Szymona. Chłopcy bardzo się cieszyli z nowego nabytku; obiecali pomagać w ogródku i dotrzymali słowa. Ledwo zrobiło się na dworze trochę cieplej, a oni  dzielnie kopali na wpół zamarzniętą jeszcze ziemię. Potem pomagali mi również sadzić sadzonki i plewić warzywa. Zawsze przychodziliśmy do ogródka w trójkę.
I wtedy ciągle się dopytywali:
- Mamo, kiedy będą czereśnie? -
Odpowiadałam im kiwając głową:
- Będą, będą, ani się nie obejrzycie jak dojrzeją.
- Szymon, słyszysz, - Kamil zwrócił się w stronę młodszego brata - niedługo będziemy jedli czereśnie!
- Słyszę - odpowiedział Szymek - ale to jeszcze tak długo!
- Jak długo? - pytali mnie niemal równocześnie.
- Jeszcze tylko trzy miesiące - odpowiadałam.
I wtedy uświadomiłam sobie, że dokładnie za trzy miesiące, kiedy czereśnia będzie owocować, cała nasza trójka będzie na letnich koloniach. Ja - w charakterze wychowawczyni, i moje dzieci jako koloniści. Nie byłam jednak pewna, czy rzeczywiście dostanę te kolonie dokładnie w tym czasie. Jednak dostałam. Na tydzień przed wyjazdem postanowiłam chłopcom o tym powiedzieć:
- Dzieci, bardzo mi przykro, ale kiedy wrócimy z kolonii prawdopodobnie czereśni już nie będzie.
- Jak to! Mamo! – krzyknęli prawie jednocześnie. – To niemożliwe! To są przecież nasze czereśnie!
- No tak, ale kiedy one będą owocowały, my będziemy gdzie indziej.
- To niech na nas poczekają.
- No właśnie tego się obawiam, że skoro nie będzie nas tak długo, to w tym czasie inni je pewnie oberwą.
- Mamo, zrób coś, prosimy!
- No cóż. Spróbujemy jakoś temu zaradzić. Pomódlmy się do Anioła Stróża – zaproponowałam. -  Jeśli zrobimy to z wiarą, to Anioł na pewno przypilnuje naszych czereśni!
Pomodliliśmy się. Byłam pewna, że modlitwa poskutkuje, nie bardzo tylko wiedziałam, na czym ta anielska pomoc miałaby polegać. Zostawiłam to pytanie  po prostu bez odpowiedzi.

Po powrocie chłopcy prawie natychmiast przypomnieli sobie o czereśniach. Wzięli olbrzymie wiadra i z tego właśnie powodu było mi  przykro... Tak bardzo chciałam zaoszczędzić im rozczarowania.
Szliśmy aleją, a oni o niczym więcej nie rozprawiali tylko o czereśniach. Cieszyli się. A ja patrzyłam ze smutkiem na puste gałęzie drzew czereśniowych, na których nie było widać żadnych owoców.
- Nie wiadomo, jak będzie. Nie róbcie zbyt wielkiej nadziei.
Pod koniec zaczęliśmy biec. Już z niewielkiej odległości za zakrętem widać było nasze drzewo. Całe oblepione owocami! Nie do uwierzenia!
- Są, są! – krzyczały dzieci.
W ogródku obok był sąsiad, który również tajemniczo się do nas z daleka uśmiechał, trzymając w ręku małą siekierkę.
- To pan? -
- Uwaga! – krzyknął.
 Nie rozumiałam.
- To pan przypilnował naszych czereśni?
- Nie. Nie ja. Proszę nie wchodzić!
- Dlaczego? – spytałam otwierając kłóteczkę, która zresztą w ogóle nie była potrzebna, i weszłam do środka.
- Proszę zobaczyć – sąsiad pokazał mi coś wzrokiem.
I wtedy zauważyłam, że na wysokości mojego wzroku wisiała przyczepiona do drzewa taka duża kokonowa, żywa bomba. Uśmiechnęłam się. Podeszłam, wyciągnęłam nad nią obie ręce i powiedziałam głośno:
- Dziękuję wam, kochane pszczółki, że przypilnowałyście nam czereśni.
I wtedy ten kokon urwał się i odleciał.. A mój sąsiad powiedział:
- To nie były pszczółki. To były dzikie osy. Dziwię się, że nic pani nie zrobiły.
- Bo nad tym wszystkim czuwał Anioł Stróż – odpowiedziałam z wdzięcznością serca.

1 komentarz:

  1. To potwierdza zasadę,że "tam gdzie człowiek nie może to Anioł dopomoże". Wiara czyni cuda ...

    OdpowiedzUsuń